W świecie, w którym gry RPG kojarzyły się z rozległymi krainami fantasy, turami, statystykami, kilometrami tekstu i bohaterami gadającymi więcej niż działającymi, Blizzard wjechał z czymś zupełnie innym – Diablo. Surowe, brutalne, mroczne. Gra po prostu chwytała cię za kark, wrzucała do mrocznej katedry i mówiła: „Radź sobie sam”. I robiła to genialnie – schodząc coraz bardziej w dół i zabijając wszystko co się rusza, z każdym poziomem czujesz, że coś naprawdę złego czai się głęboko pod ziemią.
Klimat, który ścina krew w żyłach
To nie była „fantasy dla dzieciaków”. Tu było mroczno, ciężko i złowieszczo od pierwszej minuty. Gotycka architektura Tristram, muzyka Matta Uelmena – ambientowe arcydzieło (wystarczy parę nut z gitarowego motywu Tristram, a nostalgia wali z pięści w twarz), wszechobecna ciemność i dźwięki rodem z koszmaru – wszystko to sprawiało, że grając samemu w nocy, człowiek naprawdę czuł się nieswojo. Żadna inna gra nie oddała takiej atmosfery opętania i nieuchronnego zła. To nie bajka – to piekło, dosłownie.
Siekanie z duszą
Do wyboru masz trzy klasy: wojownika, łuczniczkę i maga. Każdą gra się zupełnie inaczej. System rozwoju postaci jest prosty, ale dający satysfakcję. Sterowanie? Intuicyjne. A walka miodna jak diabli – zwłaszcza jak pierwszy raz łupniesz Fireballem w grupę szkieletów i zostaje po nich tylko dym.
Mikstury, zarządzanie maną, unikanie ciosów, zamrażanie wrogów, przyzywanie golemów. A kiedy po raz pierwszy pokonujesz Butchera, słynnego „Ahh, fresh meat!” – czujesz się jak bohater. A to dopiero początek…
Każdy poziom pod ziemią był coraz trudniejszy, coraz bardziej nawiedzony, a bossowie potrafili naprawdę podbić adrenalinę i dać po tyłku.
Loot, czyli uzależnienie w czystej postaci
Mechanika znajdowania przedmiotów była jak otwieranie prezentów w Boże Narodzenie. Nigdy nie wiedziałeś, co wypadnie, ale za każdym razem czułeś ten zastrzyk adrenaliny. „Czy to będzie Unikat? Czy pierścień z regeneracją? A może jakaś kupa?” – i to napięcie towarzyszyło ci przez całą grę. Diablo uczyło cierpliwości i nagradzało wytrwałość.
Minimalistyczna, lecz mocna opowieść
Nawet bez ton epickich scenek ani rozbudowanych dialogów historia działała. Tajemnicze zło w katedrze, zaginiony książę, dziwni mieszkańcy Tristram… i ten diabeł, którego imienia lepiej nie wypowiadać… wszystko było idealnie wyważone. Do tego świetny dubbing (oryginalny angielski!), który nadawał każdej postaci charakter – od ciepłego głosu Caina po szalony bełkot chłopa z karczmy.
Technicznie? Na swoje czasy – majstersztyk
W 1996 roku grafika 2D w izometrii wyglądała genialnie. Animacje, światło pochodni migoczące na ścianach, design potworów – wszystko zrobione z niesamowitym wyczuciem. Jasne, dziś to wygląda nieco archaicznie, ale wtedy to był szczyt immersji. I najważniejsze – działało płynnie nawet na słabszym sprzęcie.
Dziedzictwo, którego nie da się zignorować
Diablo nie tylko zapoczątkowało całą serię, ale zdefiniowało gatunek. Gdyby nie ono, nie byłoby Path of Exile, Torchlighta, czy setek innych „diablopodobnych” gier. Do dziś ludzie wracają do pierwszej części, modują ją, odpalają na emulatorach albo w wersji GOG. Bo to po prostu klasyk – a klasyków się nie zapomina.
Podsumowanie
Diablo (1996) to surowa, brutalna, pełna atmosfery podróż do piekła, która mimo prostoty działała lepiej niż wiele dzisiejszych, „przeprodukowanych” gier. Ma duszę, klimat i styl. Jest jak stara dobra whisky – nie każdemu od razu podejdzie, ale jak raz posmakuje, to zostaje na zawsze. To nie tylko gra. To doświadczenie.
Jeśli jesteś fanem serii, musisz znać, skąd się wszystko zaczęło. Jeśli jesteś nowy – potraktuj to jak podróż do źródeł zła. Krótsza, surowsza, ale cholernie satysfakcjonująca.
🔥Ocena: 9,5/10 – ponadczasowy klasyk, który wciąż trzyma poziom.
🛍️Grę można kupić na GOG