Discworld (1995)

„Discworld” – przygodówka z piekła absurdalnego absurdu

Rok 1995. Internet ledwo zipie, Windows 95 dopiero się rozkręca, a gry komputerowe to albo Doom, gdzie rozwalasz demony, albo Monkey Island, gdzie próbujesz rozśmieszyć papugę używając gumowej kaczki i kapelusza kucharskiego. I nagle wjeżdża Discworld, przygodówka tak absurdalna, tak szalona i tak bardzo Terry Pratchett, że aż boli głowa – i to w ten dobry, poetycki sposób. Ale zarazem tak przekombinowana, że chcesz rzucić monitorem przez okno. I też dobrze.

Fabuła? Rincewind kontra Smok Chaosu. A właściwie… Rincewind kontra Logika

Głównym bohaterem jest Rincewind, czyli mag-nieudacznik z Uniwersytetu Niewidocznego. Typ, który nie potrafi rzucić ani jednego czaru, ale za to potrafi spieprzać z gracją baletnicy, a farta ma większego niż rozum. W grze budzisz się w środku klasycznego „coś się zesrało na mieście” – pojawił się smok i trzeba coś z tym zrobić.

Tylko że to Discworld, więc nikt nie mówi wprost co i jak. Każdy NPC gada jak nawalony, a twoim głównym zadaniem jest ogarnąć ten bajzel – bez wskazówek, bez logiki, za to z toną dialogów i interakcji tak pokręconych, że nawet Salvador Dalí powiedziałby „za dużo, stary”.

Fabuła niby jest – ale tak naprawdę to tylko pretekst do wrzucenia cię w serię kompletnie odklejonych zagadek, gdzie rozwiązanie nie ma sensu nawet jak już je znasz. Ale właśnie w tym jest magia.


Gameplay – czyli jak cierpieć z uśmiechem na twarzy

To klasyczny point & click – masz kursor, masz ekwipunek, masz przedmioty do zebrania, ludzi do przegadania i interakcje do ogarnięcia. Ale zapomnij o jakimkolwiek sensownym prowadzeniu gracza.

Tutaj wszystko działa na zasadzie „kliknij na wszystko, spróbuj połączyć banana z krową, a może coś się stanie”. Gra nie daje ci absolutnie żadnych podpowiedzi. Nic. Zero. Jeśli nie masz cierpliwości świętego albo nie jesteś z tych, co w podstawówce rozkładali klocki LEGO bez instrukcji, to wywalisz tę grę po 20 minutach.

Zagadki są tak odklejone, że momentami masz wrażenie, jakby twórcy robili je słuchając jazzu od tyłu. Ale… mimo tego wszystkiego – albo właśnie dzięki temu – gra wciąga jak bagno z tentakulami. Bo każda zagadka, każda pokręcona linia dialogowa sprawia, że czujesz się jak w środku najbardziej wykręconej sesji RPG, gdzie Mistrz Gry ma rozbiegany wzrok i dwie osobowości.


Humor – Monty Python + Pratchett + LSD

Tutaj nie ma żartów z brodą. Tu są żarty z siwą brodą, sztuczną szczęką i rewolwerem w kieszeni. Eric Idle z Monty Pythona jako Rincewind to mistrzostwo – jego głos, ton, intonacja, wszystko idealnie pasuje do tej fajtłapy, którą prowadzimy przez kolejne etapy szaleństwa.

Każda postać, każdy dialog, każda reakcja ma w sobie coś, co albo rozbawi cię do łez, albo sprawi, że krzykniesz „WTF!?”. Humor jest inteligentny, złośliwy, pełen aluzji, gier słownych i totalnego braku szacunku dla czegokolwiek. To nie gra dla dzieci. To gra dla ludzi, którzy widzieli już wszystko – i chcą się jeszcze bardziej pogrążyć w chaosie.


Grafika i dźwięk – klasyczna pikseloza (ale dobrze)

Gra wygląda, jakby ją rysował nawiedzony artysta na kolorowym cukrze pudrze. Ręcznie rysowane tła są pełne detali, pierdół, smaczków i animacji, które czasem nie mają sensu, ale dodają uroku. Każda lokacja to osobny mały świat, każda postać to mem zanim memy istniały.

Muzyka? Klimatyczna, lekko pokręcona, idealnie podbijająca absurd sytuacji. Efekty dźwiękowe – klasyczne przygodówkowe „blip”, „boink” i „smack”, ale użyte z wyczuciem. Dubbing? Przekozacki. Eric Idle robi 80% klimatu tej gry.


Dla kogo to?

Dla ludzi, którzy:

  • Kochają Pratchetta
  • Nie boją się cierpienia przy zagadkach
  • Doceniają dobre dialogi i sarkazm w wersji turbo
  • Lubią gry, które nie trzymają cię za rączkę, tylko wrzucają cię w środek rynsztoka z hasłem „radź sobie”

Podsumowanie – Arcydzieło pokręconego absurdu

Discworld (1995) to gra, którą albo pokochasz, albo znienawidzisz z pasją. Nie ma tu środka. To jak randka z psychopatką – będziesz się śmiać, będziesz się bać, a na końcu i tak będziesz chciał jeszcze raz.

Czy polecam? Jak cholera. Ale nie każdemu. To gra wymagająca cierpliwości. Uczucia do absurdu. I najlepiej znajomości świata Pratchetta, bo wtedy wyłapiesz masę smaczków.

🔥Ocena końcowa: 8.5/10
Za klimat, humor i cudowny świat. To jak urok starego auta – rzęzi, ale ma duszę. Punkt w dół za zagadki z kosmosu. Ale serduchem – to 10/10.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *