Są gry, które próbują być grami. I są gry, które są manifestem chaosu. „Quarantine II: Road Warrior” z 1995 roku to druga porcja cyfrowej przemocy, industrialnego brudu i miejskiej paranoi w sosie techno z domieszką kwaśnych narkotyków. I wiesz co? To działa. Mimo archaicznego silnika, mimo sterowania, które chwilami walczy z tobą bardziej niż przeciwnicy – ta gra ma coś w sobie. Jest pokręcona, wściekła i naładowana ołowiem.
Fabuła: Kto tu zamawiał powrót do piekła?
Wracasz jako Drake Edgewater – nie tyle taksówkarz, co samozwańczy prorok Apokalipsy w rzężącej taksówce Checker’a. W poprzedniej części uciekłeś z piekła (czytaj: miasta KEMO), teraz OmniCorp otwiera nową strefę „spokoju”. Brzmi znajomo? No właśnie. Korporacyjna kontrola, masowe pranie mózgu, a ty znów w środku – z pistoletem w desce rozdzielczej i silnikiem, który brzmi jak wściekłość zamknięta w bloku stali.
Gameplay: GTA na cracku z widokiem FPP i klimatem komiksu
Nie oszukujmy się – to nie jest gra dla fanów wygodnych tutoriali. Masz mapę. Masz pasażerów. Masz karabiny. I masz cel: przeżyć, ulepszyć furę, rozwalić jak najwięcej mutantów, kanibali, dronów, bojówkarzy i skorumpowanych glin. Prosto? Jasne. Ale nuda? Nigdy!
To było coś na pograniczu symulatora taksówkarza, arcade’a i cyberpunkowej rzeźni. Przejażdżki stawały się walkami o życie. Strzały odbijały się o metalowe nadwozie. A ty, jak rycerz na czterech kółkach, prułeś przez ulice niczym konwój zemsty na sterydach i spirytusie.
Muzyka: Święty Graal undergroundu
Nie można mówić o „Road Warriorze”, nie mówiąc o muzyce. Soundtrack to elektronika, industrial, techno, czasem nawet ambientowy schiz – dokładnie taki, jaki powinien być.
Jeśli dziś by to wypuścić na winylu z okładką od Ghost in the Shell, hipsterzy zabijaliby się o egzemplarz. Serio.
To nie była tylko muzyka tła – to była narracja. Jakby miasto miało własny język, a on brzmiał jak zepsuty syntezator w stanie furii.
Komiksy w grze: styl, który dziś nazwalibyśmy “retro cool”
Między misjami oglądasz komiksowe kadry – ręcznie rysowane, ostre, brutalne, z klimatem. W odróżnieniu od pierwszej części, to był storytelling z pomysłem, który uprzedził swoje czasy. Dziś takie zabiegi chwali się jako „innowacyjne”. W 1995 roku? To była czysta odwaga.
Technicznie? No cóż…
- Tak, sterowanie przypominało czasem prowadzenie wózka widłowego na lodzie.
- Tak, gra potrafiła cię zaciąć, zgliczować albo rzucić pod autobus dosłownie i fabularnie.
- Ale kto w to grał – ten wiedział, że pod tą topornością siedzi diament. Brudny, ale diament.
Podsumowanie: Zapomniana legenda. Brzydka. Wściekła. Kochana.
„Quarantine II: Road Warrior” to gra, która nie próbowała się podobać wszystkim. I dobrze. Bo dzięki temu dziś, prawie 30 lat później, wciąż można ją odpalić i poczuć ten metaliczny posmak cyber-brudu. To był Mad Max w mieście, taksówkarz z piekła rodem i dystopia, która pachniała benzyną i zdradą.
🔥Ocena: 8/10
Za styl, za klimat, za odwagę. Za to, że nie była „poprawna”, tylko pier***nięta w najlepszy możliwy sposób.
Dziś już się takich nie robi.